Aby móc odpowiedzieć na pytanie, Kim jestem, zacznę swoją opowieść prawie od początku.
W 1968 roku poszedłem do pierwszej klasy szkoły podstawowej w Białej Rawskiej. Byłem pełen obaw, szczególnie że od urodzenia inaczej funkcjonowałem, trochę z dala od grup rówieśniczych z powodu swojej niepełnosprawności. Fakt, moi Rodzice starali się mi to jakoś zrekompensować, zapraszali od czasu do czasu dzieci swoich znajomych do domu. Organizowali zabawy na podwórku, abym i ja w nich uczestniczył, chociażby jako widz. Ale to wszystko, co robili, było zamiast. 
W szkole podstawowej – tak czułem – miałem stoczyć swoją pierwszą bitwę o przynależność do grupy, a konkretnie do klasy. Klasa liczyła wówczas ponad 30 uczniów. 
Moją pierwszą nauczycielką i wychowawczynią była Pani Maria Karnicka. Kobieta w  średnim wieku, bardzo miła, pogodna i opiekuńcza. Potrafiła okiełznać ponad trzydzieścioro młodych urwisów. Mnie posadziła w pierwszej ławce z chłopakiem, który troszkę się jąkał – też miał na imię Piotrek. Piotr Gątarek miał o kilka lat starszą siostrę Bogusię, z którą dużo lat później się zaprzyjaźniłem. 
Wracam, póki co do dwóch Piotrków z pierwszej ławki. Siedzieli tak obydwaj, najczęściej umazani po łokcie atramentem ucząc się pisać pierwsze literki obowiązkową stalówką. Na wspomnienie tej scenki do tej pory się uśmiecham.
Pani Maria potrafiła i to nie raz bardzo skutecznie stosować metody oddziaływań bezpośrednich jak: karanie, nagradzanie, perswazja. Z biegiem czasu myślę jednak, że traktowała te metody bardziej z przymrużeniem oka. Starała się poprzez obecność z nami bardziej nas poznać, prowadziła z nami rozmowy, angażowała w dyskusje, co mnie samemu dało wreszcie możliwość wypowiedzenia się i opowiedzenia o swoich zainteresowaniach i potrzebach.
Z mojego rodzinnego miasteczka już w dwa lata później wyjechałem na bardzo długo. Wieloletnie oddalenia od domu rodzinnego spowodowane były niezliczoną ilością operacji, zabiegów. Przebywałem miesiącami i latami, w szpitalach, w sanatoriach na rehabilitacji. Tam też pokonywałem stopnie wykształcenia w szkole podstawowej.

Jasny Punkt

Prof. Marian Weiss chirurg i ortopeda, naczelny lekarz oraz dyrektor Stołecznego Centrum Rehabilitacji w Konstancinie-Jeziornie koło Warszawy oddając w 1973 roku w Chylicach nowoczesny jak na tamte czasy ośrodek rehabilitacyjno-pedagogiczny dla młodzieży z wadami wrodzonymi i nabytymi kończyn, kręgosłupa, wadami postawy i bocznymi skrzywieniami kręgosłupa, nie przypuszczał, że po latach Chylice staną się dla nas także miejscem, do którego będziemy wracać i wracamy, choćby myślami. Tam stawialiśmy swoje pierwsze kroki w samodzielności, radzeniu sobie z przeciwnościami losu. Byliśmy zwycięzcami każdego dnia... Uczyliśmy się w szkole podstawowej, ćwiczyliśmy, wylewając ostatnie poty w sali gimnastycznej, uczyliśmy się pływać na basenie i co tydzień chodziliśmy do sali gimnastycznej na dyskoteki.
Tak na marginesie, z potrzeby serca w 2014 roku uruchomiłem stronę internetową na Facebooku pod nazwą: https://www.facebook.com/dziecichylic.
Być może szlifowana latami siła charakteru sprawiła, że zacząłem w nurcie swojego biegnącego młodzieńczego życia dostrzegać wcześniej od swoich rówieśników, sprawy ważne. Odpowiedź na dręczące mnie pytanie: dlaczego? Znalazłem dopiero kilka lat temu, w książce Paulo Coelho Być jak płynąca rzeka, a brzmi ona tak: Może istnieć sto sposobów komunikowania się we współczesnym świecie, ale nic nie zastąpi ludzkiego spojrzenia.

Gnać do ludzi

Kiedy po latach szpitalnych tułaczek wreszcie mogłem odetchnąć, wybrałem naukę w szkole średniej, z dala od niepełnosprawnych i niepełnosprawności. Z dala też od domu rodzinnego. Czy tęskniłem za domem? Tak, tęskniłem, ale wiedziałem też, że jeśli wrócę zbyt szybko, nie podejmując trudu usamodzielnienia się, to przepadnę zagłaskany z czułości przez moją Mamę. 
pamiętam swoje dziecięce pacierze 
za mamę i tatę 
za siostrę 
za pewną furmankę i konia 
za gruszki z drzewa strącane nieporadnie 
za szmery modlitw w kościele 
za wszystkie upadki aby nie bolały 
za pierwsze miłosne umieranie 
i wstyd 
za obłok tajemnicy w Jej oczach 
nie pamiętam tylko swojej twarzy 
nie pamiętam

Niezapomniane Liceum Ekonomiczne w Brzezinach koło Łodzi. Mogę chyba śmiało powiedzieć, miałem szczęście dorastać i dojrzewać w czasach tworzenia się pierwszej Solidarności. Miałem szczęście uczyć się w normalnej szkole, ze zdrowymi rówieśnikami. Miałem po raz kolejny szczęście, że poznałem fantastyczną Nauczycielkę, która od pierwszej klasy liceum była naszą wychowawczynią. 
Pani Maria Wachowska była polonistką. Pod jej wpływem polubiłem poezję, a szczególnie Gałczyńskiego. Pod jej wpływem byliśmy chyba wszyscy. Na pozór surowa, ale sprawiedliwa i życiowa. Zrobiliśmy za jej przyczyną fragmenty Ślubów Panieńskich Aleksandra Fredry. I tak bardzo nas ta wspólna praca wkręciła, że zaczęliśmy bawić się w szkolny kabaret. 
Fale zmian, na początku podskórne docierały i do naszej szkoły. Nietrudno było zatem znaleźć kilka osób do stworzenia kabaretu, w którym mogliśmy prezentować swoje teksty: skecze, monologi i piosenki – odreagowując to co działo się wokół.
jestem tu 
widzisz ślepcze 
stoję na tle ściany urojenia 
i doczekać się nie mogę 
mrówki chodzą mi po palcach

Rwący nurt życia starł się jednak drastycznie z rzeczywistością. Po zrobieniu matury wróciłem do rodzinnego domu w małym miasteczku, prosto w paszczę stanu wojennego. W tym surrealistycznym świecie próbowałem jakoś się odnaleźć.
Moich dalszych losów nie wymyśliłby najlepszy scenarzysta filmowy. Obowiązek pracy w stanie wojennym skierował mnie do nowo tworzonego Miejsko Gminnego Ośrodka Kultury w moim miasteczku. I tak rozpoczęła się kolejna wielka przygoda, przygoda, która stała się pasją mojego późniejszego życia – stworzyłem teatr. A właściwie grupę teatralną złożoną z uczniów tamtejszego liceum. Teatr nazwałem Studio Poezji. Najprawdopodobniej ta nazwa wzięła się od Teatru Studio w Warszawie, (do którego często przyjeżdżałem z powodu charyzmatycznego reżysera Andrzeja Szajny) i od miłości pierwszej, do poezji.
W Miejsko Gminnym Ośrodku Kultury jako instruktor teatralny przepracowałem blisko szesnaście lat. W pracy nie przeszkadzało mi to, że byłem niepełnosprawny, że trochę inaczej się poruszałem. A jeśli mnie to nie przeszkadzało to i innym z mojego otoczenia też przestało przeszkadzać, być może nawet razić. 
Zapewne robiłbym teatr do dnia dzisiejszego, gdyby nie choroba, która coraz bardziej przypominała mi, że istnieje. Słabłem i w końcu musiałem usiąść na wózek inwalidzki.

Przez kilka miesięcy po zakończeniu pracy, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Aż wreszcie podjąłem próbę poznania obsługi komputera i zacząłem jeździć na kursy komputerowe. 
Z powrotem znalazłem się w Konstancinie, a później w Warszawie. Przede wszystkim były to kursy grafiki komputerowej i tworzenia stron internetowych. Później jeszcze kurs podstaw informatyki. Później zrobiłem studia i nadal studiuję.

Podsumowując, mógłbym napisać, powtarzając tekst z pewnego filmu, ja już się nażyłem i napracowałem. 
Mógłbym tak napisać, ale czy byłbym szczery? Przed sobą samym nie muszę grać, udawać. Jestem wszak ciągle nienasycony. Moim marzeniem było poznawanie poprzez studiowanie. Według mnie studiowanie powinno być pasją, a nie tylko i wyłącznie obowiązkiem. Wiedzę, bo o niej przecież powinniśmy przede wszystkim pamiętać, trzeba i należy przekazywać nowocześnie i przystępnie. Nigdy przecież nie wiadomo, którą drogą pójdą studenci i jaką intelektualną przygodę będzie im dane przeżyć.
Mój ulubiony współczesny pisarz Wiesław Myśliwski, w mojej ulubionej powieści Widnokrąg napisał: 
nie rozpinaj tak powoli guzików mojej koszuli. Nie wkładaj, mi rąk pod sukienkę sięgając, aż do brzucha. Nie zrywaj ze mnie bielizny, nie wyszarpuj mnie z objęć zbyt już grubych na tę pogodę swetrów.
Z milczenia, nie z ubrań, mnie rozbierz. Rozepnij wszystkie niedomówienia, które po samą szyję, każdego ranka zbyt starannie zapinam. Wstyd przez głowę mi ściągnij. Zsuń z mych bioder strach. Rozrzuć to wszystko na podłodze i kopnij w kąt, byśmy nie potykali się o te złośliwości nigdy więcej. Połóż mnie na łóżku i delikatnie otul pewnością. Nie poganiając, leż ze mną tak długo, aż nabiorę jej na tyle, by uwierzyć, że nie znikniesz. Będę ci mówiła wtedy raz po raz, że przecież wszyscy znikają. A ty miej cierpliwość do mych lęków.

O swojej przyszłości, również tej zawodowej staram się nie myśleć w długiej perspektywie. Mam wiele planów, wiele marzeń.
Poniżej kilka moich zdjęć. Dwa pierwsze od lewej z Chylic oraz trzecie z występu na swojej studniówce w Brzezinach.